34. PKO Wrocław Maraton – mój szósty maraton

Spod znaku sraczki…

Szósty maraton, a dopiero pierwszy, w którym nie biegnę na życiówkę. Do tej pory kilka dni przed maratonem już pojawiał się lekki stresik, a tym razem pełen luz. Maraton na życiówkę dopiero 9 października w Poznaniu. Teraz chodzi o to, żeby przebiec na pełnym luzie, bez zarzynania się.

Na długo przed rozpoczęciem biegu było wiadomo, że pogoda nie będzie rozpieszczała i na pewno będzie gorąco. Po dotarciu na Stadion Olimpijski, z którego rozpoczynał się bieg, pojawiły się chmurki, ale dość szybko poznikały. Na starcie było około 20 stopni, ale z każdym krokiem było cieplej. Przed wystrzałem totalny spokój, tętno 65. Założenie było takie, że pobiegnę 10km z kolegą Wojtkiem jego tempem 4:45min/km, a potem przyspieszę do około 4:30min/km i tak już do końca.

Zaczęło się. Biegnę z Wojtusiem, ale od samego początku coś było nie tak. Oddawał ogromną ilość wody przez skórę, podczas gdy ja byłem totalnie suchy. Kilka kilometrów po starcie już dawał jasne sygnały, że to nie jego dzień i nie dobiegnie do końca. No cóż, czasem tak bywa. Na dwunastym kilometrze rozłączyliśmy się. Dobiegłem do Janka i Artura. Biegnie się lekko. Tempo nie spada poniżej 4:30min/km. Na wszystkich punktach piję. Z tyłu, pod czapką mam gąbkę, którą moczę wycieram twarz z soli i wkładam z tyłu pod zapięcie czapki. Żele jem tylko dla tego, że uważam, że powinienem, choć raczej ich nie potrzebowałem. Na 28km zaczyna mi chlupać w brzuchu. To było może z 500 metrów za toy-toyami. Wytrzymałem kilometr i w krzaki. Było mi trochę głupio, ale nie dałbym rady przebiec nawet 100 metrów więcej. Chłopakom powiedziałem, żeby biegli dalej swoim tempem.

Półtorej minuty i po sprawie. I tak nie biegłem na czas, więc nie przejmowałem się tą przerwą wcale. Wracam na trasę, biegnę pomiędzy 4:10, a 4:20. Tętno nie skacze. Na każdym punkcie biorę kubek, zatrzymuję się, piję i lecę dalej. Nie piję w biegu. Uważam, że lepiej się zatrzymać na te 3 sekundy, niż łykać powietrze i zalewać nos. W Poznaniu mam zamiar tak robić, a we Wrocławiu chciałem to potrenować i sprawdzić ile tracę. Na 35km znowu chlupie w brzuchu. Tym razem już trochę się zaniepokoiłem. Jeśli dwa razy będę musiał zaliczać kibelek w Poznaniu to będzie kwas. Dobra, wytrzymuję kilometr i nerwowo szukam wzrokiem toy-toya. Jak okiem sięgnąć zero krzaków. Ledwo już daję radę i wreszcie jest. Mam nadzieję, że nie jest zamknięty. Znowu półtorej minuty przerwy i wracam na trasę. Na 3:10 nie ma sensu się żyłować, miało być przecież spokojnie. Celuję w takim razie poniżej 3:15. Lecę już do mety w granicach 4:20. Pod koniec było niemiłosiernie gorąco, ale polewanie się bardzo pomagało. Przebiegałem też przez wszystkie kurtyny wodne. Na 38km doganiam Artura. Na mecie melduję się z czasem 3:14:19.

Rozwolnienie

Jestem przekonany, że rozwolnienie wynikało z tego, że zbyt szybko popijałem żele. Mam wrażenie, że powinienem po zjedzeniu żela poczekać z 10 minut i dopiero napić się wody. Zamierzam sprawdzić to w Poznaniu. Zobaczę jak będzie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.