Maratończycy, NIE schodźcie z trasy.

33. Wrocław Maraton 2015 nie był dla mnie udany. W wyniku kontuzji, która na 35 kilometrze uniemożliwiła mi dalszy bieg, postanowiłem zejść z trasy. Dlaczego?

Bo ja, znawca Wrocławia stwierdziłem, że nie będę nadrabiał drogi i pójdę sobie skrótem. Schodzę więc na skrzyżowaniu Świdnickiej i Piłsudskiego i udaję się wprost na stadion. Ledwo idę. Dochodzę do mostu Grunwaldzkiego i zaczynam się czuć naprawdę źle, i to nie ze względu na biodro. Chce mi się pić, kręci mi się w głowie, źle słyszę. Jestem po prostu totalnie odwodniony. Zawsze wtedy zatykają mi się uszy.

Postanawiam usiąść na przystanku tramwajowym zaraz za mostem Grunwaldzki. Może przyjedzie jakiś tramwaj i może będzie tam jakaś żywa dusza. Siadam. Wreszcie. Po 10 minutach nie widzę nikogo, totalnie. Żywej duszy jak okiem sięgnąć. Tramwaj? Jaki tramwaj. Nic nie jeździ bo „poj..by” biegają, więc miasto jest sparaliżowane. Stwierdzam, że siedzenie tu nie ma sensu. Wstaję i… dobrze, że blisko były barierki bo bym się przewrócił. Nie wiele brakowało, a zemdlałbym. Nie stało się tak chyba tylko dlatego, ze wiedziałem, że jak padnę to może się to bardzo źle skończyć. Przed oczami ciemno, świat wiruje, uszy totalnie zatkane. Łapię te barierki, przewieszam się przez nie. Czekam chwilę. Muszę usiąść, muszę. Od siedzenia dzieli mnie tylko ścianka przystanku. Zbieram się w sobie i docieram po ściance do ławeczki. Zwalam się na siedzenie. Chwilę siedzę. Nie wiem ile czasu mija. Dobra. Jestem już w stanie oprzeć się łokciami o kolana. Wokół żywej duszy. Kurde, przecież jak tu padnę to po mnie! Nie mam picia, nie mam nic do jedzenia. Ku..wa, po co ja zszedłem z tej trasy. Oni tam mają wszystko: jedzenie, picie, kibiców, ratowników, siebie nawzajem. Tam jest mnóstwo ludzi, którzy mogą Ci pomóc! A tu. Gdybym miał słabszy organizm to mógłbym się przekręcić. To nie żartl

Siedzę tam na tym przystanku jeszcze trochę i wiem, ze muszę iść do miasteczka bo tu ani nikt nie przyjdzie, ani nic nie przyjedzie. Wstaję, tym razem bardzo powoli. Staję przy barierkach. Czekam chwilę. Idę. Kręci mi się w głowie, ale idę. Z każdą chwilą jest lepiej, więc chyba najgorzej działa szybka zmiana pozycji. Po kilometrze sytuacja jest już ustabilizowana: ani lepiej, ani gorzej. Ostatni kilometr idę z innym „poległym”. Gadamy, głównie o porażce, nie pomaga mi to. Wreszcie jestem przy mecie. Dopadam picie. Biorę od razu dwie butelki 0.5L, ale nie siadam. Stoję i piję. Wypijam obie butelki małymi łyczkami. Trwa to z 15 minut. Boję się pić szybko, żeby nie wywołać zbyt dużej różnicy ciśnienia. Nie chcę już fundować żadnych dodatkowych anomalii mojemu organizmowi. Szukam chłopaków. Siadam dopiero, gdy ich znajduję. Opowiadam im co mi się przydarzyło, ale oni chyba nie czają jakie było zagrożenie. Chyba jeszcze nie opadły emocje po biegu.

Następnego dnia sprawdzam jaki dystans zyskałem schodząc z trasy. 1.5km! Jeszcze raz przeżywam wczorajszy dzień. Jestem przerażony tym co mogło się stać. Opowiadam żonie. Początkowo miałem tego nie robić, żeby jej nie martwić, ale ostatecznie uznałem, że powinna wiedzieć.

Mam nadzieję, że to wystarczy, żeby Was przekonać. NIE SCHODŻCIE Z TRASY!

Mam też wyrzuty sumienia ze względu na to, że tak długo czekałem z opisaniem tego. Powinienem zrobić to od razu.

PS. Do organizatorów maratonów i półmaratonów.

Spiker prowadzący imprezę przed każdym takim biegiem powinien wielokrotnie powtarzać, żeby zawodnicy nie schodzili z trasy. Mam nadzieję, że zanim dotrze do Was drodzy organizatorzy jakie to ważne, nikt nie zapłaci za to najwyższej ceny.

,

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.