Volkswagen Prague Marathon 2019 (2:43:28)
Dziś, dzień po maratonie (06.05.2019r.), przeglądając plan treningów, które zacząłem 14 stycznia zauważyłem, że w czasie całych przygotowań nie miałem ani jednego tygodnia zrealizowanego w stu procentach bo a to upadek w przepaść w górach i kontuzja pleców, a to niemoc, a to infekcja dróg oddechowych… Choć 11 dni przed startem, wyszedłem na trening 8x(4’/3′) i nie byłem w stanie przez te 4 minuty utrzymać tempa maratońskiego!!!! to jednak oczekiwany wynik przyszedł, przybiegł… ale wtedy nie było mi do śmiechu. Tyle tygodni ciężkiej pracy a ja przed samym startem zaliczam deski.
No ale do meritum – Volkswagen Prague Marathon 2019
Start za 40 minut. Towarzyszy mi żona i syn. Idziemy jak baranki wiedzione strzałkami z napisem START. Strefy startowe jeszcze puste. Zimno trochę. Miały być 2 stopnie i chyba są. 15 minut przed startem zachciało mi się siusiu. Do tojtoji czeka oczywiście tłum, staję, ale rezygnuję. Przecież jestem nie gotowy. Wracam do Moich. Rozbieram się, krótkie zawahanie nad drugą koszulką pod spód, odpuszczam. Jestem gotowy, ale ten pęcherz. Żegnam się i wracam do tojtoji. kolejka już niewielka. Wpadam do strefy, ale jestem na końcu i od razu START. Na początek gubię jeden żel. Zanim się przebiłem tam, gdzie powinienem znaleźć się na starcie mija kilometr, ale to nawet chyba lepiej, bo nie miałem okazji przesadzić na pierwszym kilometrze, który wyszedł dokładnie zgodnie z planem :). Rozluźniło się, lecimy. Na razie tłumy, ale to się zmieni. W pierwszej kolejności odpadną mistrzowie pierwszego kilometra na dystansie maratonu. Potem dystans przesieje pozostałych. Początek, ulicą Paryską pod górkę na 1 – Čechův most. Potem 2 – Karlův most ostro pod górkę, po kostce i po chwili wpadamy na ośmiokilometrową pętlę, którą na koniec maratonu pokonamy jeszcze raz. Pierwsza część pętli pod silny wiatr. Na razie tempo nie spada. Mijamy 3 – Libeňský most. Z wiatrem biegnie się jak na skrzydłach, ale pilnuję się, żeby mnie nie poniosło. Przelatujemy 4 z kolei Jiráskův most i od razu 5 – Palackého most, a co. Nie będzie nam tu organizator mostów żałował :). Biegniemy do nawrotki (z wiatrem) i z powrotem pod (wiatr) na Palackého most, żeby przekroczyć Wełtawę i po drugiej jej stronie polecieć do kolejnej nawrotki, która znajduje się na 28km. No i tu łapie mnie kryzys. Nagle dotarło do mnie, że będę pod ten wiatr zasuwał prawie 10km. W dodatku często pod górkę. Mocno mnie to zbiło z tropu. Walczę z nim, biegniemy już pojedynczo. Nie ma z kim się zjednoczyć. Przebiegłem 500 metrów, ale nie patrzę na zegarek, boję się tego co zobaczę. Wreszcie się przełamałem i okazało się, że tempo jest nadal całkiem niezłe, a nawet fantastyczne. Dokładnie zgodne z planem. Dodało mi to skrzydeł. Lecę kolejne kilometry, a tempo nie spada. Zaowocowało „wciskanie hamulców” na odcinkach z wiatrem. Wpadam drugi raz na pętlę z początku biegu. Zostawiam za sobą 6 – most Legii i po chwili 7 – Mánesův most. Tempo ani drgnie. Lecę, lecę, lecę. Nie poddam się. Żona i syn dodają mi otuchy. Co chwilę gdzieś wyrastają spod ziemi. Nie mogę ich zawieźć. Jest też kolega Janek, choć przyznaję, że nie wierzyłem, że go zobaczę :). Krzyczy z daleka: „Zapierd…j, zapierd…j. Super tempo”. Namówiłeś mnie Janek, zapierd…am. Czuję już ciężkie nogi, ale w końcu to 40-sty kilometr. Jeszcze dwa podbiegi. Kostka już daje się we znaki, tempo spada, ale zaledwie o kilka sekund. Wreszcie ostatnia prosta, już widać niebieska wykładzinę. Jest. Nie mogę w to uwierzyć. Udało się. Ostatni raz wzywam tłum do oklasków, niech robią szum. Wciskam STOP na zegarku. Jestem zmęczony, ale nie zmordowany. To dobry znak :).
Tradycyjnie zajmie kilka dni, zanim przyzwyczaję się do kolejności cyferek w wyniku. Ich suma jest coraz mniejsza. Kolejny raz nasuwa się pytanie: GDZIE SĄ GRANICE? I tak w kółko bo przecież ten maraton nie był ostatni :). Poświęciliśmy mu (całą rodziną) sporo czasu, sił i nerwów. Tym razem warto było, choć nie zawsze tak jest!